„Czerpanie przyjemności z samego zabijania zwierząt jest chore, niemoralne i niegodne chrześcijanina” – napisał ostatnio na forum rozmawiamy.jezuici.pl jeden z ojców. Jednak chyba nigdy w historii polowania nie miały tak ostentacyjnej katolickiej otoczki jak dziś.
Jezuita ojciec Wojciech Żmudziński uważa, że myślistwo i łowienie ryb mogą być pasją, jeśli celem jest uczta, a nie zabijanie dla rozrywki. A franciszkanin o. Stanisław Jaromi, że „najprawdopodobniej myślistwo to grzech przeciw trzeciemu przykazaniu, sięgający głęboko, do samego sensu szabatu. Będąc formą rozrywki, rekreacji i wypoczynku, traktowane jako sport lub hobby, łowiectwo staje się grzechem przeciw istocie Bożego projektu, jakim jest całe stworzenie, nie wyłączając z niego człowieka”.
Księża polowali zawsze. Nawet w PRL, kiedy łowiectwo, od zarania zastrzeżone dla możnych i elit władzy, przejął partyjny aparat, który niechętnie bratał się z klerem.
Kościół polski sankcjonuje moralnie łowiectwo, odprawiając hubertowskie msze, uroczyste apele, święcąc upolowane zwierzęta w czasie pokotów, emitując program łowiecki „Na tropie” w Telewizji Trwam czy publikując książki autorstwa duchownych, jak: „Dwie ambony. Łowiectwo i Kościół”. Są też msze celebrowane w lesie, podczas których myśliwi składają przed ołtarzem upolowanego dzika. Albo ołtarze świętego Huberta fundowane przez myśliwych – jak w małym kościółku w Elgiszewie, gdzie w pustym wnętrzu od progu rzuca się w oczy wielki łeb jelenia, a jedyną niemyśliwską figurę – świętego Wojciecha (patrona) – przesunięto, by zrobić miejsce na myśliwski ołtarz. (…)
Przeczytajcie cały artykuł na:
http://www.polityka.pl/…/spoleczenstwo/1629589,1,mysliwi-w-…